Wydaje się, że w obecnej sytuacji trudno zacząć jakikolwiek tekst od czegoś innego niż epidemia koronawirusa. Wśród różnych komentarzy internetowych, które ostatnio czytam lub dostaję na Messengera, pojawiają się dwa skrajne stanowiska. W pierwszym przeważają twierdzenia, że nie ma żadnego koronawirusa, że to tylko zwykła grypa, że jacyś „oni” świadomie wprowadzają dezinformację, że to spisek tajemnych sił zmierzający do osłabienia światowej gospodarki. Druga grupa z kolei utrzymuje, że to świadome działanie Chin albo innych krajów, albo innych sił (też „oni”), które testują zachowania społeczeństw, zmierzają do wszczepiania nam nanochipów, rezygnacji z papierowego pieniądza i kontrolowania ludzi. Jeden i drugi pogląd najczęściej podszyty jest lękiem, zamiłowaniem do teorii spiskowych i całkowitą ignorancją w sprawie, tuszowaną ekstremalnymi stwierdzeniami, niepozostawiającymi miejsca na jakąkolwiek polemikę. Obie strony są całkowicie pewne swoich racji i zupełnie zamknięte na jakiekolwiek zdroworozsądkowe argumenty.
Epidemia pokrzyżowała nam także wiele planów duszpasterskich. Dziś mamy już całkowitą pewność, że niemożliwe jest, by Pierwsza Komunia Święta odbyła się w maju. Niemożliwe, ponieważ nie możemy zaprosić do kościoła więcej niż 80 osób, niemożliwe, bo nie przyjadą goście z zagranicy, niemożliwe, bo restauracje nie przygotują przyjęcia. Trzeba więc rozstrzygnąć, kiedy tę Komunię zorganizować. I tu też mamy dwie opcje. Pierwsza to wybór terminu jesiennego. Bo nie trzeba przeciągać, bo ileż mogą trwać te przygotowania, bo dzieci się niecierpliwią, bo wyrosną ze strojów. Druga to przesunięcie uroczystości na wiosnę przyszłego roku. Bo wtedy będzie pewniej, bo po co znów przekładać terminy, jeśli jesienią się nie da, bo zrobimy wszystko na spokojnie. Trwa nawet dyskusja na Librusie i niemalże referendum w sprawie terminu uroczystości.
Staram się mieć do tego jakiś dystans. Dla mnie jako proboszcza nie jest najważniejsze, czy Pierwsza Komunia odbędzie się w październiku czy w kwietniu. Dla mnie najważniejsze jest, by dzieci przeżyły ją jako prawdziwe spotkanie z Panem Jezusem. By były przygotowane duchowo do tego dnia, by rozumiały wartość Komunii, by osobiście poznały Pana Jezusa. Aby tak się mogło stać, muszą odebrać najważniejszą w ich życiu katechezę – katechezę rodzinnego domu. I tu zaczyna się pojawiać trudność. W naszej parafii praktykuje niewiele ponad 10% ludzi. Z tej liczby większość stanowią osoby w wieku 50+. W wieku 30+, w którym jest większość rodziców dzieci pierwszokomunijnych, praktyka sięga jakichś 8%. To oznacza, że mniej niż co dziesiąte dziecko ma okazję uczestniczyć systematycznie we Mszy Świętej ze swoimi rodzicami. Tylko kilka procent dzieci widzi swoich rodziców regularnie przystępujących do Komunii Świętej. I to właśnie tym dzieciom mamy wytłumaczyć, że Pan Jezus jest najważniejszą osobą na świecie, że sakramenty święte to podstawa chrześcijańskiego życia i że Kościół jest naturalnym środowiskiem wzrastania w wierze. Bardzo chciałem porozmawiać o tym z rodzicami. Niestety na moje zaproszenie na indywidualne spotkanie (a dawałem do wyboru kilkanaście terminów o różnych porach dnia i w różnych dniach tygodnia w ciągu kliku miesięcy) odpowiedziała pozytywnie tylko połowa rodziców. Reszta nie była zupełnie zainteresowana. Teraz chyba lepiej rozumiem jeden z głosów rodziców w dyskusji internetowej dotyczącej terminu Komunii, który uzależniał swoją decyzję od tego, czy jeśli dzieci pójdą do Komunii na wiosnę, to nadal w ramach przygotowań będą musiały przez kolejny rok chodzić na Mszę Świętą, nabożeństwa majowe czy różaniec. Dodam, że w naszej parafii dzieci nie miały żadnych kontrolek, nie wymagaliśmy od nich konkretnej liczby odbytych nabożeństw, nie sprawdzaliśmy obecności. Uwierzyliśmy (teraz już wiem, że trochę naiwnie), że dla ludzi wierzących obecność na niedzielnej Eucharystii, na nabożeństwie majowym czy różańcu jest bardziej potrzebą wiary niż uciążliwym obowiązkiem. I ja osobiście jestem trochę rozczarowany. Kiedyś, jeszcze przed epidemią, spytałem w czasie Mszy dla dzieci, ile jest osób z czwartej klasy. Okazało się, że cztery. Byłem zdruzgotany. A potem uświadomiłem sobie, że to dokładnie odpowiada odsetkowi praktykujących rodziców. Takie mamy realia. Dlatego mniej mnie interesuje, kiedy będzie Pierwsza Komunia, a bardziej, ile spośród tych dzieci kilka tygodni czy miesięcy po niej nadal będzie systematyczne uczestniczyło w niedzielnej Eucharystii. I obawiam się, że chyba znam odpowiedź, choć tak bardzo chciałbym się mylić.
Zacząłem od tematu epidemii i na nim zakończę. Kiedy mieliśmy najbardziej kryzysowy moment, gdy do kościoła mogło wejść jednocześnie tylko 5 osób, kiedy musieliśmy odprawić Triduum przy pustych ławkach, żal mi było moich Parafian, którzy tak bardzo pragnęli Eucharystii, a nie mogli w niej uczestniczyć. A potem przyszła refleksja, że epidemia nie spowodowała żadnej różnicy w chrześcijańskim życiu ponad 80% mieszkańców naszej parafii: jak do kościoła nie chodzili przed nią, tak i nie chodzą w jej trakcie i prawdopodobnie nie będą chodzić po jej zakończeniu. Chyba że dokona się cud nawrócenia. A w cuda wierzyć trzeba, bo przecież są częścią Ewangelii. Kończę, bo zbyt długie teksty są jednocześnie męczące. Więcej refleksji z czasów pandemii znajdziecie w filmikach na moim kanale na YouTubie. Wystarczy w wyszukiwarce youtube’owej wpisać ks. Andrzej Cieślik. Pozdrawiam gorąco i wierzę, że niebawem z wieloma z Was spotkamy się w naszej świątyni.
Wasz proboszcz – ks. Andrzej