W tym roku post zacząłem dość nietypowo. W czwartek po Popielcu poczułem objawy przeziębienia i jakiejś infekcji, ale się tym zbytnio nie przejąłem. W piątek było już sporo gorzej, doszła gorączka i kiepskie samopoczucie. Postanowiłem odwiedzić lekarza. Ponieważ objawy były nietypowe, zaproponowano mi zrobienie wiadomego testu. Jakież było moje zaskoczenie, kiedy się okazało, że wynik jest pozytywny. Pewnie dwa lata temu taka wiadomość by mnie zmroziła: perspektywa leżenia na oddziale covidowym lub przynajmniej kwarantanna w domu, odosobnienie dla wszystkich, z którymi miałem kontakt, rutynowe telefony lub wizyty policjantów sprawdzających przestrzeganie kwarantanny itd. Teraz skończyło się na lekach przeciwgorączkowych i zaleceniu, by parę dni poleżeć w łóżku i poodpoczywać. No i na wszelki wypadek nie kontaktować się zbyt blisko z innymi osobami. Czas zmienił nasze podejście do zjawiska. Przestaliśmy się bać, a nawet wiadomość, że ktoś ma pozytywny test przyjmujemy z pobłażliwym uśmiechem. Zaproponowałem moim współpracownikom wykonanie testów na wszelki wypadek, ale jakoś nikt nie reflektował. Niby wirus ten sam, a podejście zupełnie inne niż dwa lata wstecz. Bo, jak mówią psychologowie, każdy problem składa się z dwóch części: rzeczywistego problemu i naszego podejścia do niego. Jeśli z jakichś powodów nie możemy rozwiązać problemu, bo na przykład od nas nie zależy, to spróbujmy przynajmniej zmienić podejście. I tu już wchodzimy w rzeczywistość wielkopostnych rozważań.

Pod względem psychologicznym środa popielcowa jest trochę podobna do pierwszego dnia nowego roku: jest to bezwzględnie czas postanowień. 1 stycznia często podejmujemy decyzję o tym, że będziemy więcej się ruszać i używać racjonalnej diety, poukładamy papiery na biurku  i przeczytamy książkę, którą z takim trudem wyszukaliśmy w internecie. W Popielec postanawiamy nie pić alkoholu, nie palić, nie jeść czekoladek, rzucić tę szkodliwą kawę. Dobrze, że przynajmniej niektóre z tych nałogów mamy, bo inaczej byłby prawdziwy kłopot. Jeśli chcemy temu nadać wymiar bardziej duchowy, to dokładamy parę Dróg Krzyżowych, jakieś Gorzkie Żale i, na wszelki wypadek, bolesną część Różańca. Nie mówię, że to źle. Każde wyrzeczenie podjęte z odpowiednią intencją ma głęboki sens. Modlitwa, jeśli szczera, zawsze ma wielką wartość. Tylko że takie podejście jest, przyznacie, odrobinę zadaniowe. Jakby Wielki Post był rodzajem zawodów sportowych lub gry terenowej: osiągniesz odpowiedni wynik, to dostaniesz nagrodę. I może tylko najbardziej dociekliwi postawią sobie pytanie: Czy Panu Bogu potrzebne jest moje niejedzenie czekoladek? Czy Jezus umarł za mnie na krzyżu, abym już nigdy nie zapalił? Czego Bóg oczekuje ode mnie naprawdę?

Zawsze tego samego: nawrócenia serca z kamienia i zmiany go w serce z ciała. Jeśli odmówienie sobie słodyczy tak wzmocni moją wolę, że będę w stanie odrzucić pokusę prawdziwego grzechu w chwili próby, to ono także ma sens. Ale jest tylko środkiem, nie celem. Nawrócenie serca sprowadza się zawsze do tego samego: bym lepiej potrafił kochać. A miłość, to relacja. Prawdziwa przemiana człowieka to zawsze przemiana jego relacji. Z nimi natomiast bywa coraz trudniej. Powszechnymi bolączkami w tej kwestii są: brak czasu, zbyt małe zaangażowanie, lęk przed mówieniem sobie prawdy gdy jest trudna, obmawianie za plecami, plotkowanie, chęć wywalczenia dla siebie jak najlepszej pozycji, skłonność do szukania własnej wygody, nieszczerość w relacji, granie na czyichś emocjach. Tak jest przede wszystkim z relacjami z ludźmi. Dlatego chciałbym sobie i Wam zaproponować zupełnie inny pakiet wielkopostnych postanowień: * W ciągu najbliższych 40 dni nie zabraknie mi nigdy czasu na relacje, które są ważne – z mężem, żoną, dziećmi, rodzicami, przyjaciółmi. Wyrwę sobie ten czas kosztem rozrywek, odpoczynku, a nawet snu. Nie będzie to tylko „odrobienie pańszczyzny”, ale czas pełen zaangażowania. Zainteresuję się naprawdę tym, co dzieje się w życiu moich najbliższych, wysłucham ich problemów, może pomogę w rozwiązaniu choć niektórych. * To, co mówiłem o moich znajomych do innych znajomych, powiem teraz prosto w oczy, zgodnie z ewangeliczną zasadą braterskiego upomnienia. Bo obmowa jeszcze nikogo nie poprawiła, a upomnienie, owszem! * O relacjach z moimi najbliższymi pomyślę nie w kategorii: co mógłbym z nich mieć, lecz co mógłbym im dać. Popatrzę na ludzi nie jak na środki do realizacji własnych celów, pokonania moich lęków, zapewnienia mi jak największego komfortu życia. Skupię się bardziej na ich potrzebach, szczęściu, dobru. Kochać, to znaczy pragnąć dla drugiego tego, co rzeczywiście dla niego najlepsze. Nie tego, co najlepsze dla mnie. * Jeśli będę mówił innym miłe rzeczy to zawsze dlatego, że są prawdziwe. Nigdy po to, by zdobyć zaufanie, pozyskać informacje, wkraść się w łaski. Jak pisał Karol Wojtyła w swoich książkach, a Jan Paweł II w swoich dokumentach, człowiek jest tak wielkim dobrem, że nie wolno go nigdy używać jako środka do celu. Może być jedynie celem! * Nie będę wykorzystywał wiedzy o moich bliskich i tego, że ich dobrze znam, przeciwko nim, po to by zranić albo zmusić do określonych zachowań. Wykorzystam ją by pomóc, wesprzeć, dodać siły. Zawsze i tylko po to!

Tyle o relacjach z ludźmi. A czy niektóre z tych postanowień mogą być przydatne także w relacji z Bogiem? * Będę miał zawsze czas na rozmowę. Nawet kosztem rozrywki, odpoczynku, snu. Nie będzie to tylko odklepanie pacierza, powiedzenie paru ogólników. W tej rozmowie znajdę czas i chęć również na słuchanie. Zamiast skupiać się na tym, co Bóg może mi załatwić, zapytam, jakie są Jego oczekiwania wobec mnie. Może Izajaszowe : ”Oto ja, poślij mnie” stanie się również moim udziałem? * Moje rozmowy z Bogiem nie będą grzeczne i przykładne. Powiem Mu o realnych problemach w moim życiu, o porażkach w walce z pokusą, o zwątpieniach i kryzysach wiary, jeśli je miałem. O ucieczkach i powrotach, wygranych i przegranych zmaganiach. Zdradach i chwilach zwycięstw. Nawet o tej chwili, kiedy pomyślałem, że Go nie ma. * Nie będę Mu mówił pięknych rzeczy po to, by Go obłaskawić. Przeciwstawię się pokusie używania Boga do moich celów, realizacji moich ambicji, poprawiania sobie komfortu życia. To ci, którzy uprawiają magię chcą wykorzystać siłę nadprzyrodzoną do swoich celów przy pomocy tajemnych środków. Religia to poszukiwanie i chęć służenia. Nie będę magiem, lecz człowiekiem wiary.

Czytając ten tekst, ponownie doszedłem do wniosku, że zaproponowany tu program na Wielki Post jest niesamowicie trudny. Pomyślałem nawet, jak to zrobić, żeby nie wyjść na faryzeusza, który wkłada ludziom na plecy ciężary nie do uniesienia, a sam nawet nie chce ich tknąć palcem. Bo dotarło do mnie, ile we własnym życiu musiałbym zmienić, żeby ten program zrealizować. I wydało mi się to ponad ludzkie siły. Co zatem mogę zrobić? Jeśli nie zmienię rzeczywistości, to przynajmniej mogę spróbować zmienić moje nastawienie do niej. Uwierzyć, że choć część z tych postulatów jest możliwa do realizacji. Przede wszystkim jednak w to, że nie muszę tego robić tylko własnymi siłami. Obserwuję ostatnio, jak próby budowania rzeczywistości z pominięciem Boga kończą się porażkami, rozczarowaniami, łzami. Kiedy dotykamy granic ludzkich możliwości, doznajemy nieraz wielkiego upokorzenia. Może ono prowadzić albo do rozpaczy, poddania się, nieustannego narzekania, albo wejścia na drogę nawrócenia i uznania, że bez Niego nie rozwiążemy żadnego z naszych problemów. W jednej z wielkopostnych prefacji (modlitwy mszalnej poprzedzającej Przeistoczenie) czytamy: „Miłosierny Ojcze (…) Ty przez post cielesny uśmierzasz wady, podnosisz ducha, udzielasz cnoty i nagrody…”. Niech te słowa przypominają nam, że Bóg jest żywą osobą, która może konkretnie działać w naszym życiu. I z Nim niemożliwe staje się możliwym, jeśli zdobędziemy się na odwagę zaufania.