Pytanie do Redakcji: Ksiądz proboszcz odmówił mojemu mężowi bycia chrzestnym, ponieważ zadeklarował się jako wierzący, ale niepraktykujący. Czy katolik, który nie manifestuje swojej wiary, traktuje ją jako sprawę wyłącznie prywatną, może zostać chrzestnym?

 

Jednym z największych przekłamań, jakie udało mi się w życiu usłyszeć, było powiedzenie, że wiara jest wyłącznie prywatną sprawą człowieka. Nawet jeśli zawęzimy to stwierdzenie tylko do wiary chrześcijańskiej (a w judaizmie czy islamie byłoby w ogóle nie do pomyślenia), to i tak w znacznym stopniu mija się ono z prawdą. Zanim poszukamy biblijnych zaprzeczeń tego stwierdzenia spróbujmy sobie wyobrazić, że jest ono prawdziwe. Najczęściej jego autorami są właśnie osoby niepraktykujące, które przychodzą do kancelarii po jakieś zaświadczenie, jak choćby zgoda na bycie rodzicem chrzestnym, czy świadkiem bierzmowania. Jednak chrzest czy bierzmowanie nie są wydarzeniami prywatnymi. Te sakramenty udzielane są w kościele, publicznie, przez kapłana mającego odpowiednie święcenia i potwierdzane urzędowo w księgach metrykalnych. Tak więc często bywa, że osoba lansująca twierdzenie o prywatności wiary prosi równocześnie, aby pozwolono jej uczestniczyć w jej publicznym celebrowaniu i wyznawaniu. Taka prośba zawiera w sobie wewnętrzną sprzeczność. Jeśli wiara to wyłącznie prywatna sprawa, nie powinno się uczestniczyć w jej publicznym przeżywaniu, lecz ograniczyć się do indywidualnej modlitwy w zaciszu swojego domu lub na łonie natury. Dlatego zwykle tego typu osoby rozumują w ten sposób, że same będą decydować, kiedy ich wiara ma być publiczna, a kiedy prywatna. Według własnej wygody i aktualnych potrzeb. Parafia traktowane jest wówczas przez nie jako punkt usługowy, do którego przychodzi się wtedy, kiedy ma się zapotrzebowanie na jakąś posługę, i całkowicie ignoruje wówczas, kiedy takiej potrzeby nie ma.

Oczywiście tezę o prywatności wiary mogą głosić tylko osoby, które całkowicie zignorują treść nauczania Jezusa zawartego w Ewangelii. Kiedy czyta się słowa Chrystusa skierowane do uczniów, to bardzo wiele z nich dotyczy tworzenia wspólnoty, budowania jedności, służenia sobie nawzajem. W tak zwanej modlitwie arcykapłańskiej Jezus mówi wprost, że chce, aby jedno stanowili nie tylko Apostołowie, ale także ci, którzy dzięki ich słowu uwierzą w Niego. Nie tylko chce, ale również dla tej jedności poświęca siebie na krzyżu. W innym miejscu Jezus mówi, że kto się do Niego przyzna przed ludźmi, do tego przyzna się i On przed Ojcem w niebie. Lecz jeśli się Go ktoś zaprze przed ludźmi, tego i On się zaprze przed Ojcem. Oczywiście w Ewangelii znajdziemy też słowa zachęcające do prywatnej modlitwy we własnej izdebce, przestrzegające przed poszczeniem, czy dawaniem jałmużny na pokaz, wykorzystywaniem wiary do budowania swojej pozycji społecznej. Takie przypadłości mieli często faryzeusze i z pewnością Jezus chce, abyśmy takiego wewnętrznego faryzeusza w sobie pokonywali. Jednakże zupełnie czym innym jest przeżywanie wiary na pokaz, co zwykle wiąże się z bardzo płytkim jej przeżywaniem wewnątrz, a czym innym przyznawanie się do niej, jej obrona i żywy udział w życiu wspólnoty. Bo chrześcijaństwo jest religią wspólnoty. Tam, gdzie umiera wspólnota, umiera Kościół. I to nie tylko ten przez duże „K”. W wielu krajach Europy zachodniej obserwujemy dziś opustoszałe kościoły, świątynie które często zostały sprzedane, a potem zamienione na restauracje, dyskoteki, hotele. Stało się tak, bo członkowie tych parafii przenieśli swoją wiarę w sferę prywatności. Uznali, że będąc chrześcijanami nie muszą chodzić do świątyni, przyjmować sakramentów, angażować się w życie wspólnoty i utrzymywać swojej świątyni. Dziś nie mają już gdzie przyjść, więc często nie chrzczą swoich dzieci, nie spowiadają się, nie przyjmują Eucharystii, odprawiają świeckie pogrzeby. Czasami w pobliżu tych opustoszałych kościołów możemy zauważyć nowe wieże meczetów, z których imamowie pięć razy dziennie przez ogromne głośniki przypominają o modlitwie. I wtedy często muzułmanie zatrzymują się na ulicy, zwracają w stronę Mekki i zaczynają odmawiać modlitwy. Oni nigdy nie odkryli „dobrodziejstwa” prywatności wiary. Dlatego coraz trudniej jest zrozumieć im nowoczesnych postchrześcijan, co często rodzi wiele napięć i problemów. Kiedy mówię o tym naszym „prywatnym” chrześcijanom zwykle słyszę zapewnienia, że przecież u nas, w katolickiej Polsce nigdy się tak nie stanie. Bo cóż musiałoby się wydarzyć, żebyśmy musieli sprzedawać kościoły? I wtedy spokojnie odpowiadam, że nic! Wystarczy, żeby większość ludzi zaczęła żyć tak jak pan/pani. W parafii, gdzie praktykuje niespełna 12% ludzi, a która ma na utrzymaniu ogromny, zabytkowy i piękny kościół takie stwierdzenia nie są na wyrost. Mówią o rzeczywistości, która może się wydarzyć za kilka, kilkanaście lat, jeśli obecny trend spadkowy się utrzyma.

Kiedyś lekko poirytowany rozmową w kancelarii, gdzie ktoś, kogo nigdy nie widziałem w kościele mówił mi, że jest chrześcijaninem, tylko niepraktykującym, powiedziałem, co moim zdaniem łączy go z tą wspólnotą: to są dwa podatki, które wspólnota za niego płaci. Jeden do Urzędu Skarbowego, gdzie każdy ksiądz musi odprowadzić odpowiednią kwotę według liczby osób zameldowanych w parafii i drugi do kurii, gdzie według tego samego kryterium wpłacamy co miesiąc pieniądze przeznaczone na utrzymanie instytucji diecezjalnych, takich jak seminarium, Caritas czy dom księży emerytów (o finansach Kościoła pisałem jakiś czas temu w innym artykule). Zmieszał się, ale nic nie był w stanie odpowiedzieć. Bo oczywiście Boga trzeba nosić w sercu. Żonę też trzeba nosić w sercu. Ale to nie znaczy, że równocześnie nie trzeba o nią dbać, rozmawiać z nią, budować emocjonalnej i fizycznej bliskości, spędzać z nią czas i przede wszystkim nigdy nie zdradzać. Dopiero wtedy można mówić o prawdziwej miłości. A przecież chrześcijaństwo jest właśnie tym: „Będziesz kochał Pana Boga swego całym swoim sercem, duszą i umysłem, a bliźniego swego jak siebie samego”. Dlatego już dość dawno temu na drzwiach kancelarii w mojej parafii umieściłem informację, jakie kryteria powinien spełniać kandydat na rodzica chrzestnego. Może komuś to pomoże, może da do myślenia, a może stanie się inspiracją dla moich kolegów kapłanów. Ta informacja brzmi tak:

Rodzice chrzestni to osoby, które mają za zadanie wspierać rodziców naturalnych w wychowaniu dziecka w wierze katolickiej. Aby mogli sprostać temu zadaniu, powinni być sami wzorem wiary, ponieważ wychowanie religijne odbywa się przede wszystkim poprzez ukazywanie wzorców. Z tego faktu wynika, że kandydaci na rodziców chrzestnych powinni zwłaszcza:

  • Prowadzić systematyczne życie sakramentalne poprzez udział w niedzielnej Mszy świętej, systematycznie przystępować do sakramentu pokuty i Komunii świętej.
  • Jeśli żyją w małżeństwie, musi to być małżeństwo sakramentalne.
  • Jeśli nie żyją w małżeństwie, powinny zachowywać czystość właściwą dla swojego stanu życia. Rodzicami chrzestnymi nie mogą być osoby mieszkające ze sobą bez ślubu, żyjące w „wolnych związkach” lub złączone tylko ślubem cywilnym.
  • Kandydaci na chrzestnych powinni mieć przyjęty sakrament bierzmowania; uczący się powinni przedstawić zaświadczenie o uczestnictwie w katechezie, ewentualnie opinię katechety.
  • Powinni cieszyć się dobrą opinią w swoim środowisku.
  • Powinni utrzymywać więź ze swoją wspólnotą parafialną poprzez systematyczne przyjmowanie wizyty kolędowej i angażowanie się w miarę możliwości w życie duszpasterskie parafii.

Spełnienie łącznie powyższych kryteriów daje kompetencje do bycia rodzicem chrzestnym. Zaświadczenie o dopuszczeniu do tej godności może wydać tylko duszpasterstwo parafii, w której kandydat na chrzestnego faktycznie zamieszkuje.

Bo nie chodzi o to, że nie będąc praktykującym, nie można zostać chrzestnym. Raczej o to, że wtedy trudno zostać katolikiem.